Mijają nieubłaganie kolejne dni mojej nowojorskiej przygody. Czas w tym mieście upływa niezwykle szybko. Zwłaszcza, gdy w tygodniu trzeba napisać kilka testów. W amerykańskiej szkole to normalność. Przez pierwszą połowę tygodnia możesz nic nie robić i cieszyć się wolnością, a potem w czwartek i piątek pisać test za testem. Nie ma tutaj limitów typu “trzy testy w tygodniu, maksymalnie jeden na dzień”. Oczywiście można się dogadać z nauczycielami, żeby coś przesunęli o jeden dzień. Nie ma z tym większego problemu. Ale tak czy siak – pisać trzeba. Nieodwołalnie. Albo z matmy, albo z chemii, albo z biologii, albo z angielskiego, albo w amerykańskiego WOSu.
Ważnym punktem pierwszego kwartału nauki w Ameryce jest Homecoming. Jest to coroczne wydarzenie sportowe związane z futbolem amerykańskim, które jest organizowane w szkołach średnich oraz na uniwersytetach. Najczęściej odbywa się w drugiej połowie października, przed końcem sezonu jesiennego. Drużyny z różnych szkół rywalizują w nim o miejsce w play-offach, które mają później wyłonić najlepszą drużynę w sezonie. Organizowany jest wtedy mecz, na który przyjeżdżają wszyscy uczniowie szkoły, żeby dopingować swoją drużynę i sprzedawane są tematyczne koszulki. Tegorocznym tematem przewodnim były “Neony”, dlatego nasza szkoła sprzedawała zaprojektowane przez jedną z uczennic koszulki w jaskraworóżowym kolorze. Atmosfera podczas meczu była niesamowita. Nasza drużyna, Wikingowie, dzielnie walczyła z każdą minutą. Napięcie i wola walki były doskonale wyczuwalne. Niestety, ostatecznie przegraliśmy i nie dostaliśmy się do dalszego etapu rozgrywek.
Ale o sporcie jeszcze ode mnie usłyszycie niebawem.